Życie jest trudne. Dla jednych bardziej, dla drugich mniej. Los nie rozdaje po równo zarówno smutków, jak i radości. Dostajemy różne prezenty od Życia.

Życie samo w sobie jest związane z różnymi problemami, z którymi musimy sobie radzić. Ale wiem też, że życie doświadcza nas w bardzo różny sposób. Miłosz Brzeziński mówi, że niektórym wystarczy, że jest normalnie, bo mają w życiu ciężej i szczęścia w ich życiu jest w ogóle mało, ale kiedy jest całkiem znośnie to jest to dla nich ok*. Życie nie jest sprawiedliwe i szukanie w tym, co nas spotyka sprawiedliwości, zrozumienia tego, dlaczego to właśnie my czegoś doświadczamy jest skazane na niepowodzenie i wiąże się z wiecznym poszukiwaniem odpowiedzi, których się najczęściej nie znajduje, ponieważ nie ma często prostych, jednoznacznych odpowiedzi a czasami nie ma żadnej sensownej odpowiedzi. Prawdą jest to, że niektórzy mają pod różnymi względami łatwiej w życiu - może się to wiązać z łatwiejszym startem, czyli z dorastaniem w domach, w których jest więcej dobrego niż złego, z pakietem umiejętności, zdolności, które na dalszym etapie życia potrafią to życie ułatwić  (też i utrudnić - jak wiadomo “to zależy”), z jakiegoś rodzaju szczęściem (albo/i brakiem pecha), z byciem w odpowiednich miejscach w odpowiednim czasie. Spotykają nas różne rzeczy - jednych dotykają choroby, chociaż ze swojej strony robią wszystko, żeby żyć zdrowo, inni są zdrowi, chociaż żyją niezdrowo, jedni całe życie poszukują swojego miejsca, inni od dziecka wiedzą, co chcą robić i jeszcze często do tego otrzymują wsparcie ze strony rodziny, przyjaciół, dzięki czemu są w stanie w dosyć krótkim czasie zająć się tym, co kochają, są tacy, których nazywamy w czepku urodzonymi, którym wszystko tak łatwo ( w porównaniu do innych) przychodzi, ale są też tacy, którzy wszystko co mają musieli wywalczyć, wyrwać, zdobyć i jest to okupione potężnym wysiłkiem, włożoną w to ogromną energią. Istnieje w psychologii efekt, który jest nazywany złudzeniem sprawiedliwego świata - temat ten porusza Miłosz Brzeziński**. Jest to założenie, że jeżeli komuś coś się złego przytrafiło to na pewno na to zasłużył. Ludziom nie mieści się w głowie, że ktoś mógł zrobić wszystko dobrze i spotkało go coś złego. Nie lubimy myśleć, że świat nie jest sprawiedliwy, bo takie myślenie wiąże się z poczuciem zagrożenia, jeżeli nie mamy jasno określonej przyczyny danej sytuacji, to czujemy się niebezpiecznie. Ludzie żyją często z wewnętrznym poczuciem, że świat jest uporządkowany, chcą wierzyć, że tak jest. I to jest coś co ja nazywam gówno-prawdą, czyli myślenie, że świat jest sprawiedliwy, uporządkowany. Tymczasem prawda jest taka, że świat sprawiedliwy nie jest. Miłosz dalej mówi o tym, że myślenie że istnieje sprawiedliwość w świecie jest wręcz niebezpieczne, ponieważ zawsze dyskredytuje ofiarę. Chcemy czuć się bezpiecznie więc dla swojego własnego wytłumaczenia szukamy czyjejś winy i trudno nam pogodzić się z tym, że ktoś zrobił wszystko tak jak trzeba i mimo to spotkało go coś złego, spotkał go pech. Działa to również w drugą stronę - nie chcemy wierzyć, że ktoś może zrobić wszystko źle a mimo to jest na przykład milionerem. Zapominamy o tym, że istnieje coś takiego jak szczęście i można mieć szczęście w życiu, biznesie, moralności, relacjach etc. Miłosz Brzeziński mówi również, że szczęście w sukcesie i moralności jest bardzo bagatelizowane a jest kluczowe**. Ten temat wiąże się również z religijnością czy duchowością, które starają się wytłumaczyć problem zła na świecie. Ja wiem, że na wiele zła nie ma wyjaśnienia, nie ma jego przyczyny. Jest wiele takich sytuacji, w których ludzie starają się znaleźć sens tego, co się im przytrafia. Kiedy dotyka nas ogromne cierpienie łatwiej jest założyć, że dzieje się to po coś. Dla mnie taką kolejną gówno-prawdą jest to, że wszystko co nas spotyka dzieje się po coś, że zawsze  ma to sens, że istnieje wytłumaczenie na zło, którego doświadczamy. Był taki czas w moim życiu, kiedy byłam bardzo związana z ogólnie pojętą duchowością, czytałam wiele książek o tym, jak to dusza wybiera sobie rodziców i to czego ma doświadczyć. Takie myślenie na pewno może być pomocne wtedy, kiedy dotyka nas coś bardzo trudnego i mówimy sobie, że sami to wybraliśmy kiedyś (jako dusza), ponieważ chcieliśmy tego doświadczyć, bo dzięki temu wyniesiemy cenne lekcje dla siebie. Wtedy, kiedy szukałam odpowiedzi na pytanie dlaczego miałam tak trudne dzieciństwo znajdowałam pewnego rodzaju ukojenie w myśleniu, że moja dusza i dusze moich rodziców umówiły się na pewne doświadczenie (na przykład na to, że moi rodzice będą mnie w jakiś sposób krzywdzić), dlatego, że tak bardzo te dusze siebie kochały i wiedziały, że dla rozwoju duszy istotne jest to, żeby doświadczyła tej krzywdy od rodziców, bo dzięki temu może stać się kimś lepszym, rozwinąć się duchowo. Nigdy do końca to podejście mnie nie przekonywało, czułam w tym jakieś poplątanie, pomieszanie, ale przez chwilę było mi łatwiej tak myśleć. Kolejne doświadczenia w moim życiu, wiedza, świadomość zdobywane z wiekiem spowodowały, że znalazłam swoje podejście /swoje myślenie na temat zła, trudnych doświadczeń. Moją prawdą jest to, że każde zło, które nas dotyka jest po prostu złem, nie ma co nadawać mu sensu, szukać w cierpieniu, którego doświadczamy zrozumienia - dlaczego, po co nam się to przydarza. Uważam, że cierpienie to cierpienie, zło to zło, krzywdzenie innych jest krzywdzeniem innych i niczym więcej. Wiem też, że po tym jak jasno sobie powiemy, że niczego złego nie zrobiliśmy w poprzednim życiu albo obecnym życiu, że to nie nasza wina, ani żadna umowa między duszami, że coś złego nam się przytrafia i dopiero wtedy, kiedy “wypłaczemy” (czasami bez łez), obsmucimy, wyrzucimy z siebie to, co nas spotkało to dopiero wtedy możemy chcieć zauważyć jakąś lekcję, którą możemy z danego doświadczenia dla siebie wyciągnąć. I wtedy nadal nie oznacza to, że zło było dobrem, zło nadal pozostaje złem, ale mamy możliwość wzięcia dla siebie z tego ogromnego zła czegoś wartościowego. 

Osoby, które doświadczały w dzieciństwie ogromnego cierpienia ze strony rodziców nie są winne temu, że je to spotkało. Jeżeli rodzic krzywdzi swoje dziecko ( a może to robić w różny sposób) to jest to złe. Nie uważam, że cierpienie uszlachetnia (kolejna gówno-prawda). Cierpienie przynosi wiele bólu, wiąże się z konsekwencjami, które dana osoba może odczuwać nawet przez całe życie. Dzięki trudnym doświadczeniom może na przykład stać się bardziej empatyczna w stosunku do ludzi, więc można by było powiedzieć, że zło zamieniło się w dobro - to nie prawda, tak to nie funkcjonuje! Zło pozostaje złem, trudne doświadczenia kształtują nas, ale zarówno w pozytywny, jak i negatywny sposób. Możemy jedynie wyciągnąć jakąś naukę, dzięki doświadczeniu cierpienia możemy stać się silniejsi, lepiej sobie radzić z trudnościami, zmieniają nam się często wartości w życiu, doceniamy to, co naprawdę ważne, odpuszczamy te nieistotne sprawy. To, czy wyniesiemy naukę z cierpienia zależy od bardzo wielu różnych czynników - od naszego podejścia, od tego, czy mamy wsparcie, jak silną mamy psychikę itd. Jacek Walkiewicz powiedział o przysłowiu/powiedzonku, które jest często używane bez świadomości tego, że nie jest do końca prawdziwe, chodzi o przekonanie, że “Co cię nie zabije, to cię wzmocni” - i mamy tym samym następną gówno-prawdę. Jacek Walkiewicz mówi “Co cię nie zabije, to cię nie zabije, potrafi sponiewierać i zostać na całe życie” - dla mnie jest to mistrzowskie wyjaśnienie. To wszystko zależy od wielu czynników. Nie ma prostych odpowiedzi na skomplikowane, zawiłe tematy. 

A co z tak często powtarzanym zdaniem “Czas leczy rany”? Czy to prawda? Czas sam niczego nie leczy. Żeby wraz z upływem czasu móc spojrzeć na trudne sprawy innym okiem potrzebna jest do tego świadomość, mądrość, konieczne jest przeanalizowanie tego, co się wydarzyło, wypłakanie bólu. Sam upływ czasu, bez naszego aktywnego udziału w procesie leczenia ran niewiele by pomógł. Zdarza się tak, że człowiek, który z daną raną nic nie robi (nie przepracowuje emocji z nią związanych, nie zastanawia się nad tym co i jak się wydarzyło) wraz z upływem czasu może odczuwać mniejsze cierpienie - najczęściej to oznacza, że nie myśli już o tym, co się wydarzyło tak często, czasami ten mniejszy ból wiąże się z wypieraniem bólu, z przestawieniem się na tryb “nieczucia”. Mnóstwo jest też takich sytuacji, kiedy upływa wiele lat od danej trudnej sytuacji a osoba, która doświadczyła wtedy bólu dalej czuje ten sam ból, czasami nawet wraz z upływem czasu pojawia się jeszcze więcej emocji związanych z tym cierpieniem, więcej złości na osobę, która je zadała. To pokazuje, że sam upływ czasu bez zajęcia się raną nie spowoduje zagojenia się jej. 

Kolejna gówno-prawda, która wywołuje we mnie ogromny sprzeciw, kiedy ją słyszę, to przekonanie, że już wszystko wiemy, że wszystko zostało odkryte, że jeżeli nie ma na coś dowodu naukowego (dzisiaj nie ma) to znaczy, że to nie istnieje. Wiąże się to w pewnym stopniu z tym, o czym pisałam chwilę temu - uważam, że nie ma wyjaśnienia na to, że spotyka nas cierpienie i uważam, że krzywdzące jest szukanie odpowiedzi ze świata duchowego, dlaczego coś nas spotkało. Zwracam uwagę na to dlatego, że wiem, że bardzo często, kiedy próbujemy zrozumieć dlaczego cierpimy to wierząc w to, że cierpimy na przykład dlatego, że moja dusza z duszą mojej mamy umówiła się na to cierpienie zwalniamy automatycznie kata (mamę w tym wypadku) z odpowiedzialności za to, co zrobiła a my jako ofiara (w tej sytuacji) możemy wręcz się czuć winni, że czujemy złość, żal w stosunku do kata, bo przecież skoro nasze dusze się na to umówiły to powinniśmy to cierpienie przyjąć z uśmiechem i wręcz być wdzięcznym za to, że ono nas spotkało. Takiego myślenia doświadczyłam w wielu środowiskach związanych z duchowością i nie ma we mnie zgody na przekazywanie takiego podejścia kolejnym osobom i dlatego tak wyraźnie mówię o tym, że zło jest złem a cierpienie cierpieniem i każdy, kto cierpi ma prawo do żalu, bólu, smutku, złości na osobę, która wyrządza mu krzywdę. Moim celem jest wręcz ostrzec przed tym, żeby zamiast wyrazić, wyrzucić z siebie, wykrzyczeć, wypłakać swój ból to iść w tym niewłaściwym kierunku szukając najpierw zrozumienia dla tego, co kogoś spotkało. W przypadku osoby, która była w dzieciństwie na przykład wykorzystywana emocjonalnie i chcąc poradzić sobie z ogromem bólu próbuje po latach zrozumieć, dlaczego ją to spotkało istnieje ryzyko, że jeżeli uwierzy w te różne opowieści o duszach to zabierze sobie prawo do przeżycia wkurwu, złości, żalu, smutku. Jeszcze bardziej może ją to zamknąć na doświadczanie emocji, i może czuć się winna, że czuje to co czuje, starając się patrzeć na swoje doświadczenia z tak zwanej wyższej perspektywy. I wtedy może jeszcze mocniej wypierać swoje uczucia, co wiąże się z bólem i ponownym doświadczaniem tego, że nie ma miejsca na to co czuje, że to jest nieważne, że to nie jest mile widziane.

Mam silne przekonanie, że świat materialny to nie jedyny świat. Staram się patrzeć na życie z różnych perspektyw i również różnych światów. Bliskie jest mi to, co mówi fizyka kwantowa. I pomimo, że nie ma jeszcze dowodów naukowych na to, że istnieje świat duchowy to uważam i czuję, że nie wszystko jeszcze zostało odkryte. I Miłosz Brzeziński również mówi o tym, że na głębokim poziomie naukowym dochodzimy do takiego momentu, którego nie potrafimy wyjaśnić. I świat alternatywny może istnieć. I myślenie dzisiejszego człowieka, że skoro nie ma dowodów na coś, to znaczy, że to nie istnieje, myślę, że jest błędne. Ludzie sto, pięćset lat temu też myśleli, że już wszystko wiedzą, że wszystko zostało odkryte. Nie wszystko jeszcze wiemy.

I być może istnieje wyjaśnienie ze świata duchowego, dlaczego tak a nie inaczej wiedzie nam się w życiu. Ale ja uważam, że szukanie po omacku, czyli bawienie się w zgadywanie, że może to w poprzednim życiu nabroiłam a może nasze dusze się na coś tam umówiły nie ma sensu i potrafi przynieść więcej cierpienia niż pożytku, bo jest to zgadywanka. Dzisiejsza wiedza nie pozwala nam odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie, dlaczego jest tak jak jest, poza tym nawet jeżeli coś się zadziało w świecie alternatywnym/duchowym to i tak nic nie zmieni tego, że w obecnym - materialnym świecie, którego jesteśmy częścią doszło do krzywdy/cierpienia. I to sprawia, że mamy prawo czuć wszystko w stosunku do osoby, która zadała nam cierpienie, mamy prawo czuć się źle dlatego, że spotkało nas coś przykrego, mamy prawo uważać, że to co nas spotyka jest niesprawiedliwe (bo bardzo często jest), mamy prawo oczekiwać zadośćuczynienia, w różnych sytuacjach mamy prawo oczekiwać, że nasz kat poniesie karę za to, co zrobił (gdyby tak nie było, nie istniałyby sądy, kary pozbawienia wolności, w ogóle kary). Ja jestem za tym, żeby zło nazywać złem a nie szukać pięknej laurki dla zła w postaci spojrzenia na daną sytuację z wyższej perspektywy. Tak jak pisałam wcześniej, wtedy, kiedy wysmucimy, wypłaczemy, wyrzucimy z siebie ból możemy z tego wielkiego gówna zła wyciągnąć jakąś naukę/lekcję dla siebie/ zauważyć, że staliśmy się silniejsi, czyli coś pozytywnego się zadziało. Ale nigdy nie pozwólmy na to, aby ktoś nam wmówił, że zło zamieniło się w dobro! Mam w sobie wielkie NIE na takie hasła. A z tym jaką mądrość wyciągniemy z danej sytuacji wiąże się kolejna gówno-prawda, na którą zwrócił kiedyś uwagę w swoim przemówieniu Jacek Walkiewicz - “Człowiek uczy się na błędach”. Nie każdy człowiek uczy się na błędach, tylko mądry człowiek uczy się na błędach, czyli taki, który umie przeanalizować to, co się wydarzyło, zastanowić się nad tym co zrobił, że doszło do danej sytuacji i nie biczując się wyciągnąć wnioski na przyszłość, przemyśleć co w przyszłości można zrobić inaczej, żeby efekt był bardziej zadowalający i żeby nie wkopać się w jakąś nieprzyjemną/ trudną sytuację. 

I jeszcze jedna sprawa - wtedy kiedy wypłaczemy ból związany na przykład z tym, co nas spotkało w dzieciństwie, możemy starać się jako dorośli spojrzeć na naszych rodziców jak na nieidealne istoty, które popełniły błędy, możemy starać się szukać zrozumienia nie dla ich czynów (z perspektywy dorosłego, bo z perspektywy dziecka, którym byliśmy krzywda wyrządzona nam przez rodziców nie podlega wybaczeniu), ale raczej żeby zobaczyć, że to nie była nasza wina, że tak nas traktowano, tylko to nasi rodzice nie radzili sobie z czymś i dlatego w taki sposób postępowali. Więcej na ten temat pisałam w http://malaija.pl/91-jak-siebie-urodzic i http://malaija.pl/88-wyglodniali-rodzice.

Pojawia mi się tutaj kolejne ważne zagadnienie - wdzięczność. Tak dużo się w dzisiejszych czasach o niej mówi, nawołuje się do bycia wdzięcznym, dostrzegania dobrych rzeczy w naszym życiu. Miłosz Brzeziński, którego wiedzę bardzo sobie cenię mówi, że wdzięczność czasami ociera się o efekt Pollyanny (***tendencja do myślenia o rzeczach przyjemnych i poszukiwania pozytywnych aspektów/ cech w każdej sytuacji/ osobie przy jednoczesnym ignorowaniu aspektów przykrych lub nieprzyjemnych) i podaje genialny przykład: tramwaj utnie ci nogi, ale cieszysz się, że równo, bo mógł przecież nierówno. Znakomity przykład! I bardzo nie lubię, kiedy nawołując do wdzięczności (która jest bardzo ważna) popada się często w stan, w którym widzi się same plusy każdej sytuacji a ignoruje się aspekty przykre czy nieprzyjemne tak jakby nie istniały (efekt Pollyanny). Zmierza to w kierunku, którego już bardzo nie znoszę, czyli wypierania uczuć, emocji, bo skoro mamy cieszyć się ze wszystkiego to zabiera nam się prawo do przeżywania, w ogóle do zauważenia tego, że są sytuacje po prostu do kitu, przez które czujemy się okropnie i kiedy tramwaj ucina nam nogi to nie musimy wznosić dziękczynnych rąk do nieba za to, że uciął nam równo te nogi!

Kolejne ciekawe zagadnienie: Modny od dłuższego czasu coaching (ten niewłaściwie używany) i niektórzy mówcy motywacyjni, wykorzystują takie hasła jak te, że możesz dokonać wszystkiego, o czym marzysz, że wystarczy mocno się postarać i jesteśmy w stanie osiągnąć absolutnie wszystko. A to nieprawda. Niektórzy wierzą, że tak działa świat, że wystarczy bardzo czegoś chcieć, później dążyć do tego, wykonywać ciężką pracę z tym związaną i to na pewno doprowadzi nas do celu. Miłosz Brzeziński mówi, że ciężka praca nie gwarantuje sukcesu, zwiększa prawdopodobieństwo sukcesu, ale nie jest jego gwarantem. Od wielu lat widzę, że mam przeróżne ograniczenia, które nie pozwalają mi osiągnąć tego, o czym marzę. Niektóre z nich są tymczasowe, inne jestem w stanie pokonać, ale bardzo często tak ogromnym kosztem, że są momenty, że dochodzę do wniosku, że dążenie do danego celu daje mi więcej cierpienia niż radości, ponieważ mam na przykład ograniczenia zdrowotne i lepsze i zdrowsze (psychicznie również) dla mnie jest pogodzenie się z tym, że jest jak jest, że pewnych rzeczy robić nie mogę (może teraz a może nigdy nie będę w stanie). Jest to ogromna lekcja pokory i akceptacji dla własnych ograniczeń. Zdrowsze dla nas byłoby gdybyśmy mówili sobie i innym, że nie wszystko się da, nie wszystko jest możliwe, ale nie ma w tym niczego złego: “To jest zupełnie ok. Bo jest i już” ****. Warto też myśleć o tym, że jestem okay taki jaki jestem, również w tym sensie, że pewnych rzeczy nie wiem, pewnych nie umiem, pewnych nie jestem w stanie się nauczyć, nie mogę być mistrzem we wszystkim, mam swoje wady i zalety, swoje ograniczenia. Miłosz Brzeziński tak ładnie mówi, że to nie wiem, nie umiem to jest bycie bezpiecznie bezbronnym….

Kiedy byłam mała a później w czasie okresu dorastania miałam w sobie dużo błędnych przekonań o życiu. Wierzyłam w to, że mogę mieć dokładnie takie życie, jakie sobie wymarzę, że nadejdzie taki moment, kiedy poczuję, że jestem szczęśliwa i to szczęście będzie trwało przez cały czas, że będę żyła długo i szczęśliwie, i wszystko będzie fajnie, że znajdę ludzi, którzy będą mnie w pełni albo w znacznym stopniu rozumieć, że nie będę odczuwać samotności zbyt często i z wieloma rzeczami nie będę sama zbyt często. To, czego wielu rodziców uczy swoje dzieci to właśnie myślenia, że życie jest szczęśliwe, że dzieci mogą osiągnąć wszystko co chcą, że będą rozumiane, wspierane itd. Jestem bardzo daleka od tego, żeby popaść w drugą skrajność i uczyć dzieci, że życie jest złe, że ludzie są źli, że nie można nikomu ufać. Uważam jednak, że ani pierwsze, ani drugie podejście nie jest dobre. Ja jestem za środkiem, czyli za znalezieniem prawdy o życiu, która dla mnie oznacza, że widzę dobro i widzę zło, że wiem, że wiele rzeczy w życiu zależy ode mnie, że warto się starać, walczyć o to, żeby moje życie było dobre, przyjemne, żebym była otoczona dobrymi ludźmi, warto wiedzieć, że dążenie do celu jest najczęściej związane z ciężką pracą. Bardzo istotne jest jednak to, żeby również mówić o tym (a wciąż tak mało w przestrzeni publicznej/ mediach/ świecie związanym z rozwojem osobistym o tym się mówi), że życie jest w dużej mierze samotne, że na wielu płaszczyznach zawsze będziemy sami, wielu ludzi nas nie zrozumie, trudno jest w pełni (często jest to w ogóle niemożliwe) zrozumieć drugiego człowieka, za którym stoi jego historia, doświadczenia, osobowość, charakter. Tak mało mówi się o tym i uczy się dzieci tego, że życie jest trudne i jest w nim wiele momentów, które nie wyglądają jak z bajki, szczęście to są te różne małe chwile, które warto kolekcjonować w swojej głowie, zwracać na nie uwagę, ale nie da się być permanentnie szczęśliwym. Powinniśmy uczyć swoje dzieci akceptacji dla życia takiego, jakie ono jest, bez kłamstw, które dobrze brzmią. 

Kiedy piszę o tym, jakie według mnie życie jest naprawdę pojawiają się w mojej głowie kolejne kłamstwa, które krążą po świecie, z którymi możemy spotkać się w każdym środowisku, które słyszymy od naszych znajomych, które przekazują nam rodzice. Tymi gówno-prawdami jest według mnie przesiąknięty cały świat. Wymieniam tutaj te kwestie, które najbardziej mnie dotykają i wkurzają. 

I takim kolejnym kłamstwem, którym się nas karmi jest moje “ulubione” zdanie “Będzie dobrze” (powtarzane zwłaszcza wtedy, kiedy ktoś doświadcza czegoś trudnego a my nie chcemy, nie wiemy jak się z tym zmierzyć ). Otóż nie mamy wiedzy, żeby stwierdzić, czy będzie dobrze i co to w ogóle znaczy to “dobrze”. Jeśli ktoś ma problem to rzucenie mu w twarz “Będzie dobrze” gówno daje, nie rozwiązuje problemu, nie powoduje, że tej osobie jest lżej i jest to złożenie obietnicy bez pokrycia. Bardzo podoba mi się zdanie “Rozumiem czego doświadczasz, też tam byłam”. Jeżeli ktoś nam się zwierza z jakiegoś bólu, który jest nam znany to wypowiedzenie takich słów powoduje, że ta osoba czuje się zrozumiana i też może poczuć jakiś rodzaj ulgi, że ktoś podobnej rzeczy doświadczył i poradził sobie z tym, więc dla niej też jest nadzieja. Kiedy jest mi z czymś bardzo ciężko i kiedy mówię o tym drugiej osobie i słyszę, że mnie rozumie i słyszę, że doświadczała podobnych uczuć i opowiada mi o tym wszystkim, co się z tym łączyło i znajduję w tym kawałek siebie, wtedy czuję, że mam kogoś przy sobie. Był moment w moim życiu, kieyd bardzo cierpiałam z powodu odrzucenia przez bliską mi osobę i co jakiś czas miałam chwile, w których czułam, że wszystko już się skończyło. Czymś, co mnie ratowało było czytanie, słuchanie, oglądanie filmów o podobnych doświadczeniach i widzenie, że ludzie z tego wyszli. To, co było najważniejsze to poczucie, że jest ktoś, kto mnie rozumie, bo doświadczał tego czego ja doświadczam teraz, że zna to, że nie jestem w tym odosobniona. To oczywiście w tamtym momencie nie powodowało, że moje złe samopoczucie i beznadzieja znikały, ale dostawałam nadzieję, że może to minie, że może będę kiedyś szczęśliwa. Samo hasło “Będzie dobrze” jest dla mnie bardzo płytkie, nie widzę w nim otwartości na drugą osobę, widzę raczej zamknięcie przestrzeni na wysłuchanie tego, z czym dana osoba jest tu i teraz. Będzie dobrze dotyczy przyszłości, więc nawet jeśli kiedyś będzie dobrze to tu i teraz, i dzisiaj jest mi źle i potrzebuję pomocy w teraz a nie informacji o tym, co będzie kiedyś. Rozumiem też, że bardzo często potrzebujemy usłyszeć, że nasze cierpienie się kiedyś skończy, że kiedyś jeszcze będzie lepiej, że będzie dobrze. W tym miejscu chcę zwrócić uwagę na to, żeby zastanawiać się z jednej strony nad intencją, z jaką wypowiadamy dane słowa ( w tym wypadku "Będzie dobrze"), z drugiej strony ważna jest otwartość na drugą osobę, delikatność i sprawdzenie, czego ona w danym momencie potrzebuje.

Poruszyłam wyżej zagadnienie związane z tym, że wielu z nas na różnych etapach życia wierzy w to, że jego życie odmieni się w jakimś konkretnym momencie, że coś się wydarzy i dzięki temu nastąpi zmiana o 180 stopni. To jest też według mnie wielka gówno-prawda. 

Powtarza się ten jeden schemat w wielu środowiskach związanych z pracą nad sobą, rozwojem osobistym - ten schemat wygląda tak: jest osoba X, która miała załóżmy bardzo trudne doświadczenia w dzieciństwie, może też w młodości lub nawet całe jej życie to gromadzenia wielu odrzuceń, dodawanie kolejnej rany do już istniejących ran. Taka osoba w pewnym momencie zaczyna szukać prawdy o sobie i swoim życiu. Próbuje różnych rzeczy, chodzi na terapię, jedną drugą, dziesiątą, później wypróbowuje kolejne metody - praca z ciałem, masaże, praca z traumą czy też jeszcze coś innego. I pomimo tego, że jakąś poprawę odczuwa, to jest to jednak coś takiego, co nie daje poczucia, że już jest dobrze, że osiągnęła wewnętrzny spokój. I w końcu trafia na cudowną, idealną metodę, często przedstawianą jako praca z wewnętrznym dzieckiem, praca z różnymi częściami siebie, uzdrawianie matczynej rany - coś w tym klimacie i wtedy następuje cudowne uzdrowienie!!! Tak to bywa bardzo często przedstawiane. A ja myślę, że jest to tylko częściowa prawda i wkurza mnie wręcz to, że tak to jest pokazywane, bo sama wierzyłam bardzo długo, że tak to działa i przez to czekałam aż w końcu nastąpi cudowne uzdrowienie mnie samej i stawałam się wiecznie niezaspokojonym poszukiwaczem nie wiadomo czego. Czekałam na punkt kulminacyjny, który pozwoli mi na podzielenie mojego życia na "przed" tym jak to się stało i "po" tym jak doświadczyłam tego cudownego uzdrowienia. A to "po" miało oznaczać rozpoczęcie życia w stu procentach w prawdzie i w szczęściu. Naprawdę czytając przeróżne blogi widzę jak bardzo jest obecny taki podział i jak dużo pisze się o tym cudownym spotkaniu ze sobą, od momentu, którego życie zmienia się o 180 stopni. Dzisiaj widzę, że tak to wcale nie działa. Oczywiście może być tak, że szukając siebie natrafiamy na metody, które nie dają nam pełnej satysfakcji i pozostawiają niedosyt, bo jeszcze czegoś w nich brakuje, potrzebujemy innej pracy ze sobą, czujemy, że może jeszcze nie każda część nas została zobaczona i uszanowana, że może jeszcze pozostają emocje, które potrzebują się wybrzmieć. To prawda, że coś takiego może się zdarzać i warto wtedy rzeczywiście szukać swojego szczęścia i spokoju. Będąc w terapii, w której koncentrujemy się na wewnętrznych częściach a moja wrażliwa część jest Królową na tych spotkaniach (tak to nazwała moja terapeutka) poczułam, że o to właśnie mi chodziło i pojawiła się ulga, że w końcu dotykam najważniejszej części siebie (najważniejszej na dany moment mojego życia).

Dzisiaj widzę jeszcze coś więcej:

- te wszystkie inne prace, które wykonywałam przez lata przynoszą często efekty po jakimś czasie (na efekty czeka się czasami długo i to właśnie te małe kroki wykonywane dzień po dniu powodują, że stopniowo odkrywamy prawdę o sobie i uczymy się siebie i tworzenia życia w zgodzie ze sobą) i to, że dzisiaj czuję daną pracę jako w tym momencie najważniejszą, to też nie oznacza, że poprzednie lata były zmarnowane, ponieważ poświęcałam czas na inne metody. Poza tym można zadać sobie pytanie " A czy dzisiaj byłabym w stanie poznać na przykład swoje wewnętrzne dziecko gdybym nie doświadczyła tych wszystkich innych metod? ", "A czy gdybym zaczęła pracować z wewnętrznym dzieckiem 5 lat temu, widziałabym to wszystko co widzę dzisiaj i dzięki czemu czuję się coraz lepiej?". Na moje dzisiejsze lepsze samopoczucie SKŁADAJĄ SIĘ WSZYSTKIE PRACE, KTÓRE WYKONYWAŁAM, KAŻDA METODA, KTÓRA POZWALA MI POZNAĆ TROCHĘ LEPIEJ SIEBIE, NAWET JEŻELI DOWIEDZIAŁAM SIĘ O SOBIE TYLKO JEDNEJ RZECZY PRZEZ KILKA MIESIĘCY, BYĆ MOŻE BYŁO TO TAK WAŻNE, TAK GŁĘBOKIE, ŻE POTRZEBOWAŁO TYCH KILKU MIESIĘCY, ŻEBY NA DOBRE ZAMIESZKAĆ W MOJEJ GŁOWIE, MOIM SERCU, ŻEBY ZMIANA BYŁA TRWAŁA A NIE TYLKO CHWILOWA.

- nie ma żadnej cudownej metody, która spowoduje, że nasze życie nagle odmieni się o 180 stopni i już na zawsze będziemy szczęśliwi. Dopiero tak naprawdę wtedy, kiedy dotykamy tej dla nas na dany moment najlepszej metody zaczyna się najcięższa praca i pracować nad sobą będziemy całe życie. I dalej będziemy popełniać błędy, wyciągać wnioski, popełniać kolejne błędy, doświadczać tych samych albo nowych lekcji, jeden temat możemy przepracowywać w życiu codziennym wiele razy albo na wiele różnych sposobów. I każdego dnia będziemy dowiadywać się czegoś nowego o sobie, to się nigdy nie skończy. I z pewnymi słabościami, wadami czy tendencjami do melancholii czy stanów depresyjnych możemy iść przez całe życie, a może znikną na kilka lat, po czym się znowu pojawią. Kto wie. Życie jest tajemnicą. I nigdy nie staniemy się perfekcyjni. I nigdy żadna metoda pracy nad sobą /ze sobą nie stanie się perfekcyjna, w każdej można znaleźć pułapki, w które tak łatwo wpaść i zbytnią koncentrację na jednym aspekcie, a na człowieka składa się tak wiele różnych części jego samego (pisałam o tym jakiś czas temu na FB, wklejam to dla przypomnienia). “Schemat dąży do przetrwania” to zdanie usłyszałam jakiś czas temu i poczułam jak bardzo jest ono prawdziwe. I warto być tego świadomym, że to nic złego, że pomimo, że już długo pracujemy nad sobą to być może pojawiają się jeszcze sytuacje, w których zachowujemy się zgodnie z dawnym schematem, sposobem zachowania. Bardzo jest mi bliskie to, co mówi o tym Aneta Łastik, która podkreśla, że pewne konsekwencje związane z tym, czego doświadczyliśmy w dzieciństwie będą z nami zawsze, że pewien bagaż zawsze będziemy nieść ze sobą. Bagaż, który jest potwornie trudny do dźwigania. Możemy zrobić wiele, żeby zmienić swój sposób myślenia na lepszy dla nas samych, żeby przepracować, nauczyć się wyrażać emocje w zdrowy sposób, uczyć się codziennej pracy z emocjami, możemy poszerzać swoją świadomość, pracować z ciałem, które ma w sobie zapisane wszystkie doświadczenia. Ważna jest przy tym świadomość, że to nic złego, że pomimo pracy nad sobą mamy takie kawałki w sobie, które przypominają o sobie co jakiś czas, którymi potrzebujemy bardziej się opiekować. To nic złego czuć się źle, odczuwać trudne emocje, to nic złego nie radzić sobie z czymś.

 

Dla mnie w życiu najważniejsza jest prawda i bycie autentycznym. Nie pociągają mnie banalne hasła/zdania/ ”mądrości życiowe”, przekazywane często z pokolenia na pokolenie, które zawierają często tylko część prawdy i wkurza mnie to, że powtarzamy różne rzeczy bezmyślnie, bez refleksji i świadomości, że większość spraw jest bardziej skomplikowana niż nam się wydaje na pierwszy rzut oka. Wkurza mnie ten cały “ruch pozytywnego myślenia”, w którym najważniejsze jest szukanie i widzenie samych pozytywów, optymistyczne myślenie i wypieranie nieprzyjemnych, trudniejszych emocji, nazywanych wciąż przez wielu “złymi emocjami” (uwaga uwaga - nie istnieją emocje złe czy dobre!). Wkurza mnie też wypieranie faktów związanych z trudnymi doświadczeniami - wypierania faktów nie zmienia ich, jeżeli coś się wydarzyło to się wydarzyło i nie ma co udawać, że się nie wydarzyło, bo tak jest wygodniej. Jeżeli jakoś się czujemy, to się tak właśnie czujemy (brzmi jak banał a jednak wciąż się zapomina o tym). Widzę, ile krzywdy przynosi życie w kłamstwie, fałszu, widzę te wszystkie ładne uśmiechy - sztuczne, udające, na pokaz, miłe słowa, które nie mają nic wspólnego z tym, co się ma w głowie. Ale mimo to, tak wielu z nas bawi się w tę grę zwaną wszechobecną ściemą. Ściemniamy ciągle. Okłamujemy siebie i okłamujemy innych. Szukamy prostych rozwiązań w sprawach, w których one nie istnieją (i to nie znaczy, że jestem za komplikowaniem sobie życia tam, gdzie można je sobie ułatwić, ale trzeba wiedzieć co, gdzie kiedy i w związku z czym). Jeżeli wiele lat doświadczaliśmy krzywdy, cierpienia to potrzebujemy również wielu lat/miesięcy na to, żeby się z tym uporać. Słyszymy te słynne hasła, że po co grzebać w przeszłości, że było, minęło. To prawda, że to przeszłość, ale ta przeszłość ma wpływ na teraźniejszość, z tej przeszłości wzięła się teraźniejszość. I myślę, że głęboka praca nad sobą, która wiąże się z zobaczeniem prawdy o przeszłości, rozliczeniem się z nią jest w stanie spowodować, że będziemy sobie lepiej radzić w naszej teraźniejszości, że będziemy działać świadomie.

 

 

 

 

https://www.youtube.com/watch?v=DowSqmsiO2g

** https://www.youtube.com/watch?v=BR_JbekBg_s

*** https://pl.wikipedia.org/wiki/Efekt_Pollyanny

**** znalezione w internecie na stronie na FB "Strefa Relacji"