Pokora. Słowo, które przez wiele lat kojarzyło mi się z chrześcijaństwem. Jako dziecko, wychowywane przez bardzo wierzących, religijnych rodziców nieustannie słyszałam sformułowania związane z pokorą - że warto być pokornym, że trzeba być pokornym. Przez wiele więc lat słowo pokora oznaczało dla mnie cnotę, która była używana w odniesieniu do Boga.

Uczono mnie, że pokorą jest uznanie swoich grzechów, przyznanie się do nich oraz zrozumienie, że jesteśmy istotami niedoskonałymi, omylnymi a jedyną idealną istotą jest Bóg. Tłumaczono mi również, że nie należy zbytnio (albo w ogóle) się chwalić swoimi osiągnięciami, sukcesami, że należy być skromnym = pokornym.

Buntowałam się przeciwko takiemu postrzeganiu świata, przeciwko umniejszaniu siebie, swoich zasług, które często prowadziło do sztucznej skromności. 

Wraz ze stawaniem się osobą dojrzałą przyszła do mnie inna definicja pokory i sama zaczęłam używać tego słowa, ale w zupełnie innym rozumieniu, niż te, którym byłam karmiona w dzieciństwie. 

Do dzisiaj nie znoszę określenia “bycie pokornym”/ “jestem pokorna”. Bardziej podoba mi się określenie, że człowiek ma w sobie pokorę. Różne doświadczenia w moim życiu, przede wszystkie te trudne, nauczyły i wciąż uczą mnie pokory, która jest według mnie ściśle powiązana z dojrzałością psychiczną, duchową. 

Czuję niedosyt w mówieniu o tym, czym naprawdę jest pokora, co ona oznacza i jak ważne jest, żeby ją w sobie rozwijać. Mało się o tym mówi, mało się wyjaśnia to zagadnienie. Myślę, że jest sporo osób, którym zdanie “należy być pokornym” źle się kojarzy. 

 

Co to właściwie znaczy ta pokora?                                            

Kilka lat temu natknęłam się na audycję w radio poświęconą Wewnętrznemu Dziecku. Była to rozmowa z Anetą Łastik, o której już wspominałam. To, co powiedziała Aneta w tej audycji było dla mnie na tyle ważne, świeże i w wielu momentach odkrywcze, że postanowiłam spisać te słowa: http://malaija.pl/91-jak-siebie-urodzic.

Podczas rozmowy Aneta porusza między innymi temat wybaczania. Mówi o tym, że rodzice muszą zrozumieć, że nie mają prawa oczekiwać od swoich dorosłych dzieci wybaczenia za to, co złego im zrobili, kiedy dzieci były małe. Podkreśla jak ważna jest świadomość tego, że nie wszystko da się wybaczyć, zapomnieć, nie każde zachowanie da się w takim stopniu naprawić, żeby był możliwy powrót do dobrej lub jakiejkolwiek relacji, jeżeli jedna ze stron została skrzywdzona przez drugą/obie strony zostały skrzywdzone. Dotyczy to właśnie relacji rodzic-dorosłe dziecko, ale również każdej innej relacji. Jeżeli dorosła osoba jest w relacji z inną dorosłą osobą i w tej relacji dzieje się krzywda, wydarza się coś trudnego, co spowoduje dużo zranień, ważne jest, żeby starać się to naprawić, ale nie zawsze się da. Pamiętam dokładnie tamtą chwilę, kiedy usłyszałam te słowa i poczułam jak bardzo są one prawdziwe. Człowiek dojrzały ma  świadomość, że jeżeli padną trudne, bardzo raniące słowa, może to prowadzić do zniszczenia relacji. I nawet jeżeli przeprosimy w sposób dojrzały, o którym pisałam: http://malaija.pl/94-jak-przepraszac-zeby-naprawde-przeprosic, to nawet jeżeli druga osoba to przyjmie i zrozumie w jakimś stopniu motywy naszego zachowania, to bywa tak, że nie będzie już chciała być z nami w relacji. Nie będzie w stanie zaufać, będzie bała się, że podobna sytuacja może się powtórzyć. Nie będzie umiała/chciała się przed nami otworzyć. Jeżeli to wiemy, to powinniśmy być bardziej ostrożni w tym co mówimy, jak się zachowujemy. To jest właśnie dla mnie pierwsze wyjaśnienie czym jest pokora. Jest to dokładnie ta świadomość, że jeżeli ranimy inne osoby, to nie da się tego robić bezkarnie, bez konsekwencji i że może nas spotkać sytuacja, w której druga osoba nie będzie w stanie nam wybaczyć. Nie mamy wręcz prawa tego oczekiwać od niej. Myślenie o tym w ten sposób uczy mnie pokory. Powoduje, że jestem bardziej uważna na to, co mówię, w jaki sposób mówię, co robię, jak się zachowuję. Wtedy, kiedy czuję, że emocje przejęły nade mną kontrolę, jest ich tak dużo, że przestaję myśleć logicznie a moim jedynym celem jest wbijanie szpilek w drugą osobę, resztki trzeźwego myślenia nakazują mi zatrzymać się, złapać oddech. To jest trudne. Wymaga pracy nad sobą, treningu z tym związanego, dyscypliny a przede wszystkim chęci nauczenia się tego, wypracowania innego, zdrowszego zachowania. Ale można się tego nauczyć. Możemy w bliskich relacjach - z partnerem/partnerką, przyjacielem/przyjaciółką umówić się na znak ostrzegawczy/hasło, jeżeli jedna ze stron pokaże ten znak/wypowie to hasła to jest to komunikat dla drugiej strony, że logiczne myślenie zostało wyłączone i rządzą nami emocje. W tym miejscu przywołam słowa ukochanego Miłosza Brzezińskiego, który mówi: “Jak jesteśmy w silnych emocjach niczego nie wymyślimy, w silnych emocjach człowiek nie jest do myślenia, w silnych emocjach człowiek jest do tego, żeby innych pozabijać, poprawić koronę i iść dalej. Dlatego pierwszą rzeczą, jak czujemy, że to nam wskakuje wyżej (emocje) jest gdzieś resztkami rozumu załapać, że teraz to koniec, teraz to nie będzie mózgu (da się to wytrenować)”.*Można dlatego umówić się na taki umowny znak i jak ktoś go pokazuje to właśnie znaczy, że ta druga osoba nie słucha i trzeba ostygnąć i później dopiero można wrócić do rozmowy. Każdy sam ze sobą “stygnie”. Może być w tym pomocna medytacja, muzyka. Czasami zajmie to 10 minut a czasami godzinę. Czekamy do tego momentu, w którym jak pomyślimy o drugiej osobie to nie przychodzą nam do głowy zdania “Ale kretynka”, ale jesteśmy już w stanie zrozumieć, wyobrazić sobie perspektywę drugiej osoby, wczuć się w jej sytuację. I dopiero wtedy jest czas na rozmowę z tą osobą. 

Ludzie wrażliwi, dla których bardzo ważne jest budowanie szczerych relacji, opartych na solidnych fundamentach bardzo często daję innym tak zwaną drugą szansę. I nawet jeżeli ktoś ich bardzo zrani, to starają się zrozumieć motywy tej osoby, zastanawiają się nad tym, z czym wiązało się zachowanie przemocowe na przykład. Wynika to między innymi z tego, że takie osoby poświęcają bardzo dużo uwagi relacjom, dbają o nie, chcą naprawiać to, co się w relacji “zepsuło”, nie poddają się, walczą o dobre kontakty z drugą osobą. Czasami jednak warto sobie uświadomić, że mamy prawo odejść z relacji w każdym momencie, nawet wtedy, jeżeli druga osoba “tylko” raz zachowała się w sposób raniący/ krzywdzący nas/ przemocowy/agresywny. Nie musimy niczego wyjaśniać, usprawiedliwiać się, tłumaczyć dlaczego nie chcemy już utrzymywać kontaktów z tą osobę. Możemy po prostu powiedzieć, że to co się wydarzyło, to w jaki sposób druga osoba postąpiła wobec nas, sprawia, że nie chcemy mieć z nią jakichkolwiek relacji. I tyle, bez dalszych wyjaśnień. Pojawia się tutaj pytanie - jak może zareagować osoba, która słyszy/czyta, że jej zachowanie było przemocowe, że osoba wobec której się tak zachowała nie chce mieć z nią kontaktu, nie zamierza dawać szansy tej relacji? Jest  na pewno trudno przyjąć, zaakceptować z jednej strony fakt, że mamy też w sobie “mroczną” część, że potrafimy zachować się agresywnie, przemocowo, że potrafimy ranić bez opamiętania. To jest pierwszy etap - żeby właśnie to zobaczyć bez tłumaczenia siebie samego przed samym sobą lub/i też przed innymi. To wymaga dojrzałości, pokory, ogromnej odwagi “stanięcia w prawdzie”. Drugim trudnym etapem jest akceptacja tego, że druga osoba nie chce mieć z nami nic wspólnego, że straciliśmy relację przez swoje zachowanie. Myślę, że to jest proces, przez który mało osób przechodzi, bo najłatwiej w takiej sytuacji szukać innego - prostszego do przyjęcia wyjaśnienia tego, co się stało, usprawiedliwiać siebie, szukać potwierdzenia u innych, że nasze zachowanie wcale nie było aż takie złe albo wypierać to, co się stało. Można też obarczać winą osobę, wobec której zachowaliśmy się przemocowo (np. “gdyby nie powiedziała czegoś/ gdyby miała inną minę na pewno tak bym się nie zachowała”.) Ale jeśli dojrzejemy do tego, żeby zmierzyć się z tym, co się naprawdę stało, dopuścić do głosu wszystkie trudne emocje, uczucia, to może to doświadczenie nas niezmiernie wzbogacić i dzięki niemu możemy nabrać pokory, dzięki której w przyszłości będziemy bardziej ostrożni w tym, co mówimy, co robimy wiedząc, że każde zachowanie ma swoje konsekwencje. Nie odzyskamy tej konkretnej relacji, ale możemy zapobiec temu, żeby w przyszłości nie stracić innej relacji. To też może spowodować, że mając tą wiedzę - że potrafimy w emocjach ranić, czy też być agresywnym na przykład, poszukamy sposobów na to, żeby zachowywać się inaczej, zastanowimy się głębiej nad sobą samym. Pojawia się jeszcze jedna kwestia. Nawet jeżeli otrzymaliśmy jasną informację, że przez to, co zrobiliśmy druga osoba nie chce mieć z nami relacji, możemy i według mnie warto,  przeprosić za to, co druga osoba przez nas doświadczyła. Ból i cierpienie nie zniknie, ale może być to dla drugiej osoby bardzo ważne, że uznaliśmy i uszanowaliśmy jej cierpienie, którego jesteśmy sprawcami. Myślę, że najlepszą formą jest wtedy wysłanie listu/ maila/ wiadomości, bo należy uszanować to, że ta osoba może nie chcieć nas widzieć. 

 

Pokora to dla mnie również świadomość, wiedza, pogląd i poczucie, że wszyscy jesteśmy równi i tak samo ważni. Ważne jest to, co Ty czujesz, jak widzisz daną sytuację i tak samo ważne jest to, co ja czuję, jaka jest moja perspektywa. Osoba, która w zdrowy sposób myśli o sobie i o innych, uważa, że “Ja” jest tak samo ważne jak “Ty”. Niezdrowe myślenie o sobie i innych może przejawiać się na dwa sposoby: uważam, że “Ja” jest lepsze od “Ty”(moje poglądy są lepsze, “moja racja jest racja mojsza niż twojsza, racja moja jest racja najmojsza”  - słynny cytat z filmu “Dzień świra”) albo uważam, że “Ja” jest gorsze od “Ty” (to inni zawsze mają rację, ja jestem głupszy, wiem mniej, to ja na pewno się mylę).  Dla każdego powód, dla którego czegoś nie robi/coś robi jest bardzo ważny i jest ważniejszy od powodu tej drugiej osoby w takim sensie, że ja mogę stwierdzić, że gdybym była na Twoim miejscu, to nie miałabym problemu z czymś, co dla Ciebie problemem, trudnością jest. I to może być prawda. Ale nie jestem na Twoim miejscu, chcę więc uszanować Twoje myślenie o tej sytuacji, ponieważ dojrzałość, której elementem jest pokora nakazuje uznać, że każda ze stron ma prawo do swojej perspektywy. Jeżeli ważna jest dla nas relacja to będziemy szukali rozwiązania w danej sytuacji. Podstawą w relacji z drugą osobą jest poczucie, że “moja racja” jest tak samo ważna jak Twoja. Nie istnieje jedna “główna racja”. Nie ma w ogóle czegoś takiego jak “racja” i poszukiwanie tego, kto ma tą “rację” jest bez sensu, bo nie da się jej znaleźć (dlatego przy słowie “racja” stawiam cudzysłów). W większości tematów, wokół których pojawiają się konflikty w relacjach, nie znajdzie się tej prawdy absolutnej. Każdy będzie miał swoją “rację”, czyli swoją “prawdę”, czy nic innego jak swój punkt widzenia, z którym wiążą się silne emocje, uczucia, doświadczenie, historia. Uświadomienie sobie tego sprawia, że kiedy mamy kłótnie, konflikty to przestajemy postrzegać je jako pole do walki o rację. Wyzbywamy się tego poglądu, że w danej kłótni musimy znaleźć tą rację, musimy zdecydować kto ją ma. Zaczynamy inaczej postrzegać rozmowy na tematy trudne, konfliktowe, które wywołują kłótnie/nieporozumienia/ciche dni - wiążą się zazwyczaj z silnymi emocjami. Dążymy za to do rozwiązania, chcąc przedstawić swój punkt widzenia, który będzie uszanowany przez drugą osobę, chcemy też usłyszeć punkt widzenia drugiej osoby, który my z kolei uszanujemy, nie będziemy się wzajemnie oceniać, wyśmiewać, wyszydzać. Jeżeli naprawdę usłyszymy i przyjmiemy perspektywę drugiej osoby, zobaczymy jakie potrzeby za tym stoją i my też poczujemy się uszanowani przez drugą osobę, to dużo łatwiej będzie nam znaleźć rozwiązanie dobre dla obu stron. Będziemy wtedy spokojniejsi, bardziej otwarci na drugą osobę i skłonni do rezygnacji z części tego, co może na początku wydawało nam się konieczne do osiągnięcia w danej sytuacji. Jeżeli obie strony chcą mieć relację a nie rację, to dużo łatwiej znaleźć porozumienie. Jak dużo wtedy oszczędzamy energii jeżeli nie walczymy o jakąś “rację”. Jak wiele z nas, bardzo często walczy tak naprawdę nie o coś konkretnego, tylko o to, żeby druga osoba uznała, że to my mamy właśnie tą cholerną rację. Jak łatwiej się żyje, kiedy pozbywamy się chęci udowadniania naszej racji. Zamiast tego chcemy tworzyć relacje, w których obie strony uważają, że uczucia, poglądy, przemyślenia każdej ze stron są tak samo ważne, bo jesteśmy równi i tak samo ważni. 

Ważne dla mnie jest również to, żeby nie mylić pokory ze sztuczną skromnością. Ale też, żeby dostrzegać swoje zalety, widzieć swoje osiągnięcia, ale nie popadać w bycie pysznym, kiedy to myślimy na przykład, że jesteśmy najlepszymi specjalistami w dziedzinie, w której dużo osiągnęliśmy. Pokora to dla mnie również równowaga. Z jednej strony nie boję się głośno mówić o tym, w czym jestem dobra, nie udaję, że się na czymś nie znam, wtedy kiedy doskonale się na tym znam. Dostrzegam swoją wartość, widzę, czym mogę się podzielić z innymi, mam świadomość swoich sukcesów, zalet, talentów. Potrafię o tym mówić bez poczucia winy, że się chwalę. Z drugiej strony, kiedy dzielę się tym, nie popadam w wywyższanie się, nie mówię, że wiem wszystko najlepiej, że jestem najlepszym na świecie specjalistą, że nie ma drugiej tak mądrej, doświadczonej osoby w danym temacie i że wszystko już wiem. Oznacza to, że nawet jeżeli znam się na czymś naprawdę dobrze, mam ogromne w czymś doświadczenie to wciąż zachowuję ciekawość na uczenie się, mam tą otwartość na to, co mówią inni, czym się dzielą i wiem, że zawsze mogę dowiedzieć się czegoś nowego, ciekawego, co mnie wzbogaci. Słucham uważnie innych i wtedy, kiedy opowiadam o swoim doświadczeniu nie zakładam, że skoro ja tak wiele już wiem w danym temacie, to inni mają podążać dokładnie tą drogą, którą ja podążam, bo przecież wiem najlepiej, co jest dobre dla innych. Pokora to więc założenie, że każdego droga może być inna, że nawet jeżeli mi coś pomogło, to dla drugiej osoby wcale nie musi to być dobre. Mogę podzielić się więc swoją mądrością (bo mogę mieć ogromną mądrość), ale robię to po to, żeby inni mogli skorzystać z mojego doświadczenia/mogli coś wziąć dla siebie, przy założeniu, że może się okazać, że oni potrzebują czegoś innego niż potrzebowałam ja. Dlatego człowiek, który w ten sposób myśli (jest więc dojrzały) zachęca wręcz innych do własnych poszukiwań - które oznaczają, że nawet jeżeli korzystamy z czyjegoś doświadczenia, to ważne jest sprawdzanie na sobie, czy dana rzecz jest właśnie dla nas właściwa, czy znajdziemy w tym siebie i coś dla siebie.

Obserwuję często jak osoba, która początkowo była bardzo zakompleksiona, wychowywana w przeświadczeniu, że jest gorsza od innych, nie ma innym niczego do zaoferowania, w wyniku pracy nad sobą zaczyna dostrzegać swoje zalety, mówić o nich. Jest to piękne, że nawet jeżeli rodzice nas tego nie nauczyli, wmawiali nam, że do niczego się nie nadajemy, to w wyniku pracy nad sobą, spotkania dobrych ludzi, którzy nas docenią, dostrzegą w nas dobre strony (często taką rolę pełni terapeuta, mentor), możemy zbudować na nowo swoje poczucie wartości. To jest proces, który w każdym wieku jest możliwy. Uważam, że bardzo ważny jest balans, znalezienie równowagi. Czyli wiem, że ja mam różne zalety, jestem w czymś bardzo dobra, ale nie popadam z tego powodu w pychę, rozumianą jako poczucie, że jestem najlepsza na świecie, że jestem na przykład najlepszą, najmądrzejszą specjalistką (w danej dziedzinie) na całym świecie, nie staję się wyniosła, przemądrzała i nie wygłaszam opinii, że tylko ja jestem w stanie drugiej osobie pomóc, że u nikogo innego nie doświadczy takiej przemiany jak u mnie ( w przypadku terapeuty, pomagacza, mentora, coacha). Nikt nie ma przecież dostępu do wiedzy, która pozwoliłaby mu stwierdzić, że jest w czymś absolutnie najlepszy na świecie i nikt inny nie pomoże innym tak jak on. 

 

Osoba, która ma w sobie pokorę jest świadoma również swoich ograniczeń - uznaje ograniczenia ciała, umysłu. Wiąże się to dla mnie z akceptacją tego, że JEST TAK JAK JEST. Idealnym przykładem jest dla mnie moje zdrowie. Kiedy moje ciało zaczęło chorować, wiele lat żyłam z myślą o tym, że nadejdzie taki dzień, że będę całkowicie zdrowa i pozbędę się wszelkich dolegliwości. Marzyłam o tym, wyobrażam sobie to i tęskniłam. Walczyłam bardzo intensywnie i wytrwale o to, żeby tak się stało. Ze swojej strony czasami robiłam więcej, niż wydawałoby się, że będę w stanie zrobić. Z zewnątrz najczęściej trudno było komuś zgadnąć, z iloma problemami się zmagam. Nawet w najtrudniejszych chwilach a może zwłaszcza w nich, miałam wielki uśmiech na twarzy. Ale w środku było zupełnie coś innego. Ta myśl, że kiedyś moje ciało przestanie utrudniać mi życie i będzie całkowicie zdrowe i walka z tym związana bardzo mnie niszczyła. Wstydziłam się też tego, że moje ciało daje mi tyle bólu, tyle ograniczeń, że jest takie niedoskonałe. Dlatego nie dawałam po sobie poznać, że źle się czuję, że mnie coś boli, że zmagam się z jakąś chorobą. Nie potrafiłam przyjąć i zaakceptować, że w tym momencie moje życie właśnie takie jest (trudne, wypełnione problemami, z chorym ciałem i mnóstwem ograniczeń z tym związanych). Po wielu latach przyszedł na szczęście taki moment, kiedy zmęczona tym czekaniem na całkowite wyzdrowienie, zrozumiałam, że być może nigdy nie będę w pełni zdrowa. Że to na co cały czas czekam może nie nastąpić a ja tak bardzo mam już dosyć walki. To była bolesna myśl. Potrzebowałam czasu, żeby się z tym oswoić. Z czasem zobaczyłam jednak, że czuję ulgę, że zdjęłam sobie z pleców ogromny ciężar. Dalej robiłam i robię wszystko, co w mojej mocy, żeby być zdrowa. Chcę być zdrowa, ale zaczęłam akceptować swoje ograniczenia związane z różnymi chorobami i dolegliwościami. Przestałam zamęczać swój organizm, forsować się, udawać sama przed sobą, ale też przed innymi, że jestem w pewnych aspektach dokładnie taka sama jak zdrowa osoba. Przestałam kreować się na zdrową osobę, która ze względu na to, że nie zmaga się z pewnymi chorobami może funkcjonować normalnie, może sobie pozwolić na to, na co ja pozwolić sobie nie mogę. Przyjęłam, że dziś jest tak jak jest, że mam takie właśnie problemy, jakie mam i przez nie mam właśnie takie dolegliwości. Nie wiem, co będzie jutro, za miesiąc czy za rok. Chcę wyzdrowieć, ale nie wiem czy jest możliwe pozbycie się wszystkich dolegliwości, z którymi wiążą się ograniczenia. Staram się dostosować swoje życie do swojego stanu zdrowia, do swoich możliwości. Pewnych rzeczy robić nie mogę, pewne rzeczy są nie dla mnie. I cieszę się, że dzisiaj potrafię zobaczyć tą prawdę, ale też daję sobie prawo do tego, żeby wtedy, kiedy mi z tym ciężko (kiedy jest gorszy moment) powiedzieć o tym głośno, płakać, żalić się, poszukać wsparcia. Nie chcę tutaj udawać, że zawsze mam taką super akceptację na wszystko. Czasami akceptuję to, że nie akceptuję tego, że mam tyle problemów ze zdrowiem! W tym wszystkim najważniejsze jest dla mnie to, że przestałam się wstydzić tego jaka jestem, przestałam tak naprawdę wstydzić się siebie. Jestem jaka jestem i nie chcę tego ukrywać, udawać kogoś, kim nie jestem. I chcę, żeby inni widzieli mnie prawdziwą w każdym aspekcie. 

Uważam, że to właśnie pokora sprawia, że widzimy własne ograniczenia (wszelkie ograniczenia) i wiemy, że nie wszystko jest możliwe, że to nieprawda, ŻE MOŻEMY WSZYSTKO. Temat ten poruszałam już tutaj http://malaija.pl/97-gowno-prawdy-o-zyciu. Dzięki temu, że uświadomimy sobie, jakie mamy ograniczenia, możemy nad częścią z nich pracować. Natomiast wiedza o tych ograniczeniach, których zmienić się nie da, może sprawić, że ułożymy sobie życie tak, żeby jak najmniej odczuwać negatywne aspekty tych trudności, z którymi się zmagamy. Dzięki temu nasze życie może stać się prostsze, wygodniejsze, po prostu lepsze i piękniejsze. I możemy w końcu poczuć ogromną ulgę.

 

Na koniec chcę przytoczyć słowa, które mają w sobie mądrość i myślę, że warto co jakiś czas, szczególnie w tych trudnych momentach, przypominać sobie o nich:

Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić, odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić, i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego. 

Jest to Modlitwa o pogodę ducha. Pełna pokory.








*https://www.youtube.com/watch?v=l2-wdh32m8I&t=1063s